PISANIE PRAC

Piszemy prace na zamówienie. Każda z prac przygotowywana jest indywidualnie na zamówienia dla klienta. Nasz kadra zmierzy się z każdym polonistycznym tematem. Więcej informacji:

INFO

ŚCIĄGI WYDRUKOWANE

Opracowaliśmy unikalne zestawy ściąg. Są to gotowe, wydrukowane komplety ściąg, które zostały przygotowane na bieżącą maturę. Więcej informacji o ściągach:

MATURA CD

Dzięki naszej płycie bez problemu przygotujesz się do matury. Na CD umieściliśmy gotowe wypracowania, opracowania, powtórki epok oraz wiele dodatków i bonusów, które pomogą Ci przygotować się do matury. Więcej informacji na temat wypracowań:

INFORMATOR

Strona główna » Matura cd » Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego » Wypracowania z polskiego - spis  »  

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

 

Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.


Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.



Z kwadrans upłynął, zanim upakowano rzeczy w powozie. Nareszcie Wokulski i baron usiedli, furman w piaskowej liberii machnął batem w powietrzu i para dzielnych siwych koni ruszyła wolnym kłusem. - O, panią Wąsowską rekomenduję panu - mówił baron. - Brylant, nie kobieta, a jaka oryginalna!... Ani myśli iść drugi raz za mąż, choć lubi pasjami, ażeby ją otaczano. Trudno jej, panie, nie uwielbiać, a uwielbiać rzecz niebezpieczna. Starskiemu płaci dzisiaj za wszystkie jego bałamuctwa. Pan zna Starskiego? - Widziałem go raz... - Dystyngowany człowiek, ale nieprzyjemny - mówił baron-antypatia mojej narzeczonej. Tak działa jej na nerwy, że biedaczka traci humor w jego towarzystwie. I nie dziwię się, bo to są wprost przeciwne natury: ona poważna - on letkiewicz, ona uczuciowa, nawet sentymentalna - on cynik. Wokulski słuchając gawędy barona oglądał się po okolicy, która powoli zmieniała fizjognomię. W pół godziny za stacją ukazały się na widnokręgu lasy, bliżej wzgórza; droga wiła się między nimi, wbiegała na ich szczyty lub spadała na dół. Na jednym z takich wzniesień furman zwrócił się do nich i wskazując batem przed siebie rzekł: - O, państwo tam jadą brekiem... - Gdzie? kto? - zawołał baron, prawie wspinając się na kozioł.- A tak, to oni... Żółty brek i gniada czwórka... Ciekawym, kto jedzie? Niech no pan spojrzy... - Zdaje mi się, że widzę coś pąsowego odparł Wokulski. - A, to pani Wąsowska Ciekawym, czy jest i moja narzeczona?...dodał ciszej. - Jest kilka pań - rzekł Wokulski, któremu w tej chwili przypomniała się panna Izabela. „Jeżeli jedzie z nimi, to dobra wróżba” - pomyślał. Oba ekwipaże szybko zbliżały się do siebie. Na breku gwałtownie strzelano z bata, wołano, wywijano chustkami, w powozie zaś baron coraz wychylał się i drżał ze wzruszenia. Powóz stanął, ale rozpędzony brek przeleciał około niego jak burza śmiechu i okrzyków i zatrzymał się o kilkadziesiąt kroków dalej. Widocznie naradzano się nad czymś w sposób hałaśliwy i zapewne coś uradzono, gdyż towarzystwo wysiadło, a brek pojechał dalej. - Dzień dobry, panie Wokulski - zawołał z kozła ktoś wywijając długim batem. Wokulski poznał Ochockiego. Baron pobiegł w stronę towarzystwa. Naprzeciw wysunęła się dama w białej narzutce, z białą koronkową parasolką i szła powoli z wyciągniętą do niego ręką, z której zdawał się opadać szeroki rękaw. Baron już z daleka zdjął kapelusz i dopadłszy narzeczonej, prawie zanurzył się w jej rękawie. Po wybuchu czułości, który o ile był krótkim dla niego, o tyle wydał się bardzo długim dla widzów, baron nagle oprzytomniał i rzekł: - Pozwoli pani, że przedstawię pana Wokulskiego, mego najlepszego przyjaciela... Ponieważ zabawi tu dłużej, więc w tej chwili obliguję go, ażeby w czasie mojej nieobecności zastępował przy pani moje miejsce... Znowu złożył kilka pocałunków w głąb rękawa, skąd do Wokulskiego wysunęła się prześliczna ręka. Wokulski uścisnął ją i poczuł lodowaty chłód; spojrzał na damę w białej narzutce i zobaczył pobladłą twarz wielkimi oczyma, w których widać było smutek i obawę. „Szczególna narzeczona!” - pomyślał. - Pan Wokulski!,.. - zawołał baron zwróciwszy się do dwu pań i mężczyzny, którzy już zbliżyli się do nich. - Pan Starski... - dodał. - Już miałem przyjemność... - odezwał się Starski uchylając kapelusz. - I ja - odparł Wokulski. - Jakże teraz usadowimy się? - spytał baron na widok nadjeżdżającego breku. - Jedźmy wszyscy razem! - zawołała młoda blondynka, w której Wokulski domyślił się panny Felicji Janockiej. - Bo w naszym powozie są dwa miejsca... - słodko zauważył baron. - Rozumiem, ale nic z tego - odezwała się pięknym kontraltem dama w pąsowej sukni - Narzeczeni pojadą z nami, a do powozu niech siądą, jeżeli chcą, pan Ochocki z panem Starskim. - Dlaczego ja? - zawołał z wysokości kozła Ochocki. - Albo ja? - dodał Starski. - Bo pan Ochocki źle powozi, a pan Starski jest nieznośny - odpowiedziała rezolutna wdówka. Teraz Wokulski spostrzegł, że dama ta ma pyszne kasztanowate włosy i czarne oczy, a całą fizjognomię wesołą i energiczną. - Już mi pani daje dymisję! - westchnął komicznie Starski. - Pan wie, że ja zawsze daję dymisję wielbicielom, którzy mnie nudzą. No, ale siadajmy, moi państwo. Narzeczeni naprzód. Fela obok Ewelinki. - O nie! - zaprotestowała blondynka. - Siądę na końcu, bo babcia nie pozwala mi siadać przy narzeczonych. Baron z większą elegancją aniżeli zręcznością podsadził narzeczoną i sam usiadł naprzeciw niej. Potem wdówka zajęła miejsce obok barona, Starski obok narzeczonej, a panna Felicja obok Starskiego. - Prosimy - odezwała się wdówka do Wokulskiego zbierając w fałdy swoją pąsową suknię, która rozesłała się na połowie ławki. Wokulski usiadł naprzeciw panny Felicji i spostrzegł, że dziewczynka patrzy na niego z pełnym zachwytu podziwem, rumieniąc się co chwilę. - Czy nie moglibyśmy prosić pana Ochockiego, ażeby lejce oddał stangretowi? - rzekła wdówka. - Moja pani, cóż mi pani wiecznie robi jakieś awantury! - oburzył się Ochocki. - Właśnie, że ja będę powoził. - Więc daję słowo honoru, że wybiję pana, jeżeli nas wywrócisz. - To się jeszcze pokaże - odparł Ochocki. - Słyszeliście państwo, ten człowiek mi grozi! - zawołała wdówka. - Czy nie ma tu nikogo, który by się za mną ujął? - Ja panią pomszczę - wtrącił Starski dosyć lichą polszczyzną. -Przesiądźmy się we dwoje do tamtego powozu. Piękna wdowa wzruszyła ramionami, baron znowu całował rączki swojej narzeczonej, która uśmiechając się rozmawiała z nim półgłosem, ale ani na chwilę nie straciła wyrazu smutku i obawy. Podczas gdy Starski przekomarzał się z wdową, a panna Felicja rumieniła się, Wokulski patrzył na narzeczoną. Spostrzegła to, odpowiedziała mu pogardliwym wejrzeniem i nagle z bezbrzeżnego smutku przeszła do dziecinnej wesołości. Sama podała rękę baronowi do nowego pocałunku, a nawet niechcący potrąciła go nóżką. Jej wielbiciel był tak wzruszony, że pobladł i posiniały mu usta. - Ależ pan nie ma idei o powożeniu! - krzyknęła wdowa usiłując potrącić Ochockiego drutem parasolki. W tej chwili Wokulski wyskoczył. Jednocześnie konie lejcowe skręciły na środek drogi, dyszlowe poszły za nimi i brek silnie pochylił się na lewo. Wokulski podparł go, konie, ściągnięte przez stangreta, stanęły. - Czy nie mówiłam, że ten potwór wywróci nas! - zawołała wdowa. - Cóż to znowu, panie Starski?... Wokulski spojrzał na brek i w ciągu jednej chwili zobaczył taką scenę: panna Felicja pokładała się ze śmiechu, Starski upadł twarzą na kolana pięknej wdówki, baron tarmosił za kark stangreta, a jego narzeczona, blada z trwogi, jedną ręką chwyciła za pręt kozła, drugą wpiła w ramię Starskiego. Mgnienie oka -brek wyprostował się i wszystko wróciło do porządku. Tylko panna Felicja zaniosła się od śmiechu. - Nie rozumiem, Felu, jak można śmiać się w takiej chwili - odezwała się narzeczona. - Dlaczego nie mam się śmiać?... Cóż mogło stać się złego?.,. Przecież jedzie z nami pan Wokulski... - mówiła panienka. Spostrzegła się jednak i zarumieniona bardziej niż kiedykolwiek, naprzód ukryła twarz w dłonie, a potem spojrzała na Wokulskiego w sposób, który miało oznaczać, że jest bardzo obrażona. -Co do mnie, gotów jestem zaabonować kilka podobnych wypadków - odezwał się Starski, wymownie patrząc na wdówkę. - Pod warunkiem, że ja będę zabezpieczona od dowodów pańskiej tkliwości. Felu, usiądź na moim miejscu - odpowiedziała wdowa marszcząc się i siadając naprzeciw Wokulskiego. - Cóż znowu, sama pani dziś powiedziała, że wdowom wszystko wolno. - Ale wdowy nie na wszystko pozwalają. Nie, panie Starski, pan musi oduczyć się swoich japońskich zwyczajów. - To są zwyczaje wszechświatowe - odparł Starski. - W każdym razie nie z tej połowy świata, do której ja przywykłam - odcięła wdówka krzywiąc się i patrząc na drogę. W breku zrobiło się cicho. Baron z zadowoleniem poruszał szpakowatymi wąsikami, a jego narzeczona posmutniała jeszcze bardziej. Panna Felicja, zająwszy miejsce wdówki obok Wokulskiego, odwróciła się do swego sąsiada prawie tyłem, od czasu do czasu rzucając mu przez ramię pogardliwe i melancholijnie spojrzenia. Ale za co? tego nie wiedział. - Pan dobrze jeździ konno? - zapytała Wokulskiego pani Wąsowska. - Z czego pani wnosi? - Ach, Boże! zaraz z czego? Pierwej niech pan odpowie na moje pytanie. - Nieszczególnie, ale jeżdżę. - Właśnie że musi pan dobrze jeździć, gdyż od razu zgadł pan, co zrobią konie w rękach takiego mistrza jak pan Julian. Będziemy jeździli razem... Panie Ochocki, od dzisiejszego dnia daję panu urlop ze spacerów. - Bardzo się z tego cieszę - odparł Ochocki. - A, ładnie w taki sposób odpowiadać damom! - zawołała panna Felcia. - Wolę odpowiadać aniżeli odbywać z nimi spacery. Kiedyśmy ostatni raz jeździli z panią Wąsowską, w ciągu dwu godzin sześć razy zsiadałem z konia, a pięciu minut nie miałem spokojności. Niech teraz pan Wokulski spróbuje. - Felu, powiedz temu człowiekowi, że z nim nie rozmawiam - odezwała się wdówka wskazując na Ochockiego. - Człowieku, człowieku!... - zawołała Felcia. - Ta pani z wami nie rozmawia... Ta pani mówi, że jesteście ordynarni. - A co, już zatęskniła pani do towarzystwa ludzi z dobrymi manierami - odezwał się Starski. - Niech pani spróbuje, może dam się przeprosić. -Dawno pan wyjechał z Paryża? - zapytała wdówka Wokulskiego. - Jutro będzie tydzień. - A ja już nie widziałam go cztery miesiące. Kochane miasto... - Zasławek!..- krzyknął Ochocki i zamachnął batem do ogromnego wystrzału, który mu się jednak nie udał, ponieważ bicz, niezbyt szczęśliwie rzucony w tył, zaplątał się między parasolki dam i kapelusze panów. - Nie, moi państwo - zawołała wdówka - jeżeli chcecie mnie miewać na przejażdżkach, to wiążcie tego człowieka. On jest po prostu niebezpieczny... Na breku znowu wszczął się hałas, ponieważ Ochocki miał swoje stronnictwo w osobie panny Felicji, która utrzymywała, że jak na początkującego, dobrze powozi i że najwytrawniejszym furmanom zdarzają się wypadki. - Moja Felciu - odparła wdówka - jesteś w tym wieku, że u ciebie każdy będzie dobrym furmanem, kto ma ładne oczy. - Dopiero dziś będę miał dobry apetyt... - mówił baron do swej narzeczonej, lecz spostrzegłszy, że mówi za głośno, począł znowu szeptać. Znajdowali się już na terytorium należącym do prezesowej i właśnie Wokulski przypatrywał się rezydencji. Na dość wysokim, choć łagodnym wzgórzu wznosił się piętrowy pałac z dwoma parterowymi; skrzydłami. Za nim zieleniły się stare drzewa parku, przed nim rozścielała się jakby wielka łąka, poprzecinana ścieżkami, tu i ówdzie ozdobiona klombem, posągiem albo altanką. U stóp wzgórza połyskiwała obszerna płachta wody, oczywiście sadzawka, na której kołysały się łódki i łabędzie. Na tle zieloności pałac jasnożółtej barwy z białymi słupami wyglądał okazale i wesoło. Na prawo i na lewo od niego widać było między drzewami murowane budynki gospodarskie. Przy odgłosie wystrzałów z bata, które tym razem udawały się Ochockiemu, brek po marmurowym moście zajechał przed pałac zawadziwszy tylko jednym kołem o trawnik. Podróżni wysiedli, Ochocki jednak nie oddał lejców, lecz jeszcze odprowadził ekwipaż do stajni. - A niech pan pamięta, że o pierwszej śniadanie! - zawołała panna Felicja. Do barona zbliżył się stary służący w czarnym surducie. - Jaśnie pani - rzekł - jest teraz w spiżarni. Może panowie pozwolą do siebie. I zaprowadziwszy ich do prawej oficyny wskazał Wokulskiemu obszerny pokój, którego otwarte okna wychodziły do parku. Po chwili wbiegł chłopiec w liberyjnej kurtce, przyniósł wody i zajął się rozpakowaniem walizy. Wokulski wyjrzał oknem. Przed nim rozciągał się trawnik ozdobiony kępami starych świerków, modrzewi, lip, poza którymi daleko było widać lesiste wzgórza. Tuż przy oknie stal krzak bzu, a w nim gniazdo, do którego zlatywały się wróble. Ciepły wiatr wrześniowy co chwilę wpadał do pokoju siejąc w nim niepochwytne wonie. Gość patrzył na obłoki, jakby dotykające wierzchołków drzew, na snopy światła, które przepływały między ciemnymi gałęźmi świerków było mu dobrze. Nie myślał o pannie Izabeli. Jej wizerunek, palący mu duszę, rozwiał się wobec prostych powabów natury; chore serce umilkło i pierwszy raz od dawna zaległy w nim ukojenie i cisza. Przypomniawszy jednak sobie, że jest tu z wizytą, szybko począł się ubierać. Ledwie skończył, delikatnie zapukano do drzwi i wszedł stary służący. - Jaśnie pani prosi do stołu. Wokulski udał się za nim... Minął korytarz i po chwili znalazł się w obszernym pokoju jadalnym, którego ściany do połowy były przysłonięte taflami z ciemnego drzewa. Panna Felicja rozmawiała w oknie z Ochockim, przy stole zaś między panią Wąsowską i baronem siedziała prezesowa na fotelu z wysoką poręczą. Zobaczywszy swego gościa wstała i wyszła parę kroków naprzód. - Witam cię, panie Stanisławie - rzekła - i dziękuję, żeś posłuchał mojej prośby. Gdy zaś Wokulski pochylił się do jej ręki, pocałowała go w czoło, co na obecnych zrobiło pewne wrażenie. - Siadajże, o, tu, koło Kazi. A ty, proszę cię, pamiętaj o nim. - Pan Wokulski zasługuje na to - odparła. wdówka. - Gdyby nie jego przytomność, pan Ochocki połamałby nam kości. - Cóż znowu?... - Nie umie powozić nawet parą koni, a rwie się do czwórki. Już wolałam go, kiedy sobie po całych dniach łapał ryby. - Boże! jakie szczęście, że nie ożenię się z tą kobietą - westchnął Ochocki, serdecznie witając Wokulskiego. - O panie, panie!... Tylko jeżeli ofiarujesz mi się na męża, to lepiej zostań furmanem - zawołała pani Wąsowska. - Ci zawsze kłócą się! - rzekła ze śmiechem prezesowa. Weszła panna Ewelina Janocka, a w parę minut po niej, drugimi drzwiami, Starski. Powitali prezesowę, która odpowiedziała im życzliwie, lecz z powagą. Podano śniadanie. - U nas, panie Stanisławie - mówiła prezesowa - jest taki zwyczaj, że schodzimy się wszyscy obowiązkowo tylko do stołu. Poza tym każdy robi, co mu się podoba. Radzę ci więc, jeżeli boisz się nudów, pilnować się Kazi Wąsowskiej. - Ja też od razu biorę do niewoli pana Wokulskiego - odparła wdówka. - Och!... - szepnęła prezesowa spojrzawszy przelotnie na gościa. Panna Felicja zarumieniła się, nie wiadomo który już raz dzisiaj kazała Ochockiemu, ażeby nalał jej wina. - Nie, nie... proszę wody - poprawiła się. Ochocki spełnił zlecenie trzęsąc przy tym głową i rozkładając ręce sposób desperacki. Po śniadaniu, w ciągu którego panna Ewelina rozmawiała tylko z baronem, a Starski umizgał się do czarnookiej wdowy, goście pożegnawszy gospodynią rozeszli się. Ochocki poszedł na strych pałacu, gdzie w pokoiku, świeżo na ten cel zbudowanym, urządzał obserwatorium meteorologiczne, baron z narzeczoną wybrali się do parku, a prezesowa zatrzymała Wokulskiego. - Powiedzże mi - rzekła - bo to pierwsze wrażenia bywają najtrafniejsze, jak ci się podoba pani Wąsowska? - Wygląda na dzielną i wesołą kobietę. - Masz rację. A baron? - Mało go znam. To stary człowiek. - O, stary, bardzo stary - westchnęła prezesowa - a pomimo to chce mu się żenić. A co powiesz o jego narzeczonej? - Wcale jej nie znam, chociaż dziwi mnie, że upodobała sobie barona, który zresztą może być najzacniejszym człowiekiem. - Tak, to jest dziwna dziewczyna - mówiła prezesowa - i powiem ci, że zaczynam tracić dla niej serce. Do jej małżeństwa nie mieszam się, skoro niejedna panna jej zazdrości, a wszyscy mówią, że robi świetną partię. Ale to, co miała dostać po mojej śmierci; przejdzie na innych. Kto ma krocie barona, nie potrzebuje moich dwudziestu tysięcy. Czuć było rozdrażnienie w głosie staruszki. Niebawem pożegnała Wokulskiego radząc mu przejść się po parku. Wokulski wyszedł na dziedziniec i około lewej oficyny, gdzie była kuchnia, skręcił do parku. Później bardzo często przychodziły mu na myśl dwa najpierwsze spostrzeżenia, jakie zrobił w Zasławku. Przede wszystkim niedaleko kuchni zobaczył budę, a przed nią na łańcuchu psa, który spostrzegłszy obcego począł tak szczekać, wyć i rzucać się, jakby dostał wścieklizny. Widząc, że mimo to pies ma wesołe oczy i kręci ogonem, Wokulski pogłaskał go, co okrutnego zwierza wprawiło w taki humor, że nie pozwolił gościowi odejść od siebie. Wył, chwytał za ubranie, kładł się na ziemi, jakby domagając się pieszczot, a przynajmniej widoku ludzkiej twarzy. „Dziwny pies łańcuchowy!” - pomyślał Wokulski. W tej chwili z kuchni wyszło nowe dziwo: stary parobek otyły. Wokulski, który jeszcze nigdy nie spotkał otyłego chłopa, wdał się z nim w rozmowę. - Po co wy tego psa trzymacie na łańcuchu? - Ażeby był zły i nie puszczał do dom złodziejów - odparł uśmiechając się parobek. - Więc dlaczegóż od razu nie weźmiecie złego kundla? - Kiej dziedziczka nie utrzymałaby złego psa. U nas to i pies musi być łaskawy. - A wy, ojcze, co tu robicie? - Jo jestem pasiecznik, ale przódy byłem rataj. Ino jak mi wół złamał ziobro, to mi jaśnie pani kazała do pasieki. - I dobrze wam? - Z początku to ckliło mi się bez roboty, ale późni przywykem i jestem. Pożegnawszy chłopa Wokulski skręcił do parku i długi czas przechadzał się po lipowej alei nie myśląc o niczym. Zdawało mu się, że przyjechał tu nasycony, zatruty zgiełkiem Paryża, hałasem Warszawy, dudnieniem kolei żelaznych i że wszystkie te niepokoje, wszystkie boleści, jakie przeżył, w tej chwili parują z niego. Gdyby go zapytano: czym jest wieś? odpowiedziałby, że jest ciszą. Wtem usłyszał szybki bieg za sobą. Gonił go Ochocki niosąc na ramieniu dwie wędki. - Nie było tu panny Felicji? - zapytał. - Miała przyjść o wpół do trzeciej i iść ze mną na ryby... Ale taka to babska punktualność. Może pan pójdzie z nami? Nie ma pan ochoty. To może pan woli grać ze Starskim w pikietę?... Do tego on zawsze gotów, wyjąwszy, jeżeli znajdzie komplet do preferansa. - Cóż tu robi ten pan Starski? - Jakże co? Mieszka u swojej ciotecznej babki a razem chrzestnej matki, prezesowej Zasławskiej, i jak teraz, martwi się, że zapewne nieodziedziczy po niej majątku. Ładny grosz, ze trzysta tysięcy rubli!... Ale prezesowa uważa, że lepiej wesprzeć nim podrzutków aniżeli kasę Monaco. Biedny chłopak! - Cóż mu złego? - Ale ba!... Po babci urwało się, z Kazią zerwało się i choć w łeb sobie strzel. Wiedz pan - ciągnął Ochocki majstrując coś koło wędek - że kiedyś obecna pani Wąsowska, jeszcze jako panna, miała słabość do Starskiego. Kazio i Kazia, jaka dobrana para, co?... Zdaje się, że nawet pod wpływem tej idei pani Kazia zjechała do nas przed trzema tygodniami(a ma także grosz po nieboszczyku, bodaj czy nie tyle, co prezesowa!) .Byli nawet. ze sobą kilka dni dobrze i nawet Kazio na rachunek posagu zrealizował nowy weksel u pachciarza, gdy wtem... coś się zepsuło. Pani Wąsowska po prostu kpi sobie z Kazia, a on tylko udaje dobrą minę. Słowem, kiepsko! Trzeba będzie wyrzec się podróży i osiąść na piaszczystym folwarku, dopóki nie umrze stryjcio, co prawda już dawno chory na kamień. - Ale co dotychczas robił pan Starski? - No, przede wszystkim robił długi. Trochę grał, trochę podróżował (zdaje mi się jednak, że głównie po paryskich i londyńskich knajpach, bo w te jego Chiny wierzyć mi się nie chce), ale specjalnie trudnił się bałamuceniem młodych mężatek. W tym to on mistrz i już ma tak ustaloną reputację, że mężatki wcale mu się nie opierają, a panny wierzą, że do której zacznie się umizgać Starski, natychmiast dostanie męża. Takie dobre zajęcie jak każde inne!... „Zapewne - szepnął Wokulski, już nieco spokojniejszy o rywala. -Ten nie zbałamuci panny Izabeli.” Dochodzili do końca parku, poza sztachetami którego widać było szereg murowanych budynków. - O, ma pan, jaka to oryginalna kobieta z tej prezesowej! - rzekł Ochocki wskazując na sztachety. -Widzi pan te pałace?... To wszystko czworniaki, mieszkania parobków. A tamten dom - to ochrona dla parobcząt; bawi się ich ze trzydzieści sztuk, wszystkie umyte i obłatane jak książątka... A ta znowu willa to przytułek dla starców, których w tej chwili jest czworo; uprzyjemniają sobie wakacje czyszcząc włosień na materace do gościnnych pokojów. Tułałem się po rozmaitych okolicach kraju i wszędzie widziałem, że parobcy mieszkają jak świnie, a ich dzieci harcują po błocie jak prosięta... Ale kiedym tu pierwszy raz zajechał, przetarłem oczy. Zdawało mi się, że jestem na wyspie Utopii albo na kartce nudnego a cnotliwego romansu, w którym autor opisuje, jakimi szlachcice być powinni, lecz jakimi nigdy nie będą. Imponuje mi ta staruszka... A gdybyś pan jeszcze wiedział, jaką ona ma bibliotekę, co czyta... Zgłupiałem, kiedy raz zażądała, abym jej objaśnił pewne punkta transformizmu, którym dlatego tylko brzydzi się, że uznał walkę o byt za fundamentalne prawo natury. Na końcu alei ukazała się panna Felicja. - Cóż, idziemy, panie Julianie? - zapytała Ochockiego. - Idziemy i pan Wokulski z nami. - Aaa?... - zdziwiła się panienka. - Pani nie życzy sobie? - spytał Wokulski. - Owszem, ale... myślałam, że panu będzie przyjemniej w towarzystwie pani Wąsowskiej. - Moja panno Felicjo! - zawołał Ochocki - tylko proszę nie bawić się w uszczypliwość, bo się to pani nie udaje. Obrażona panna poszła naprzód w stronę sadzawki, panowie za nią. Łowili ryby do piątej wieczorem, na spiekocie, gdyż dzień był gorący. Ochocki złapał dwucalowego kiełbia, a panna Felicja oberwała sobie koronkę u rękawa. Skutkiem czego wybuchnął między nimi spór o to, że młode panny nie mają pojęcia o trzymaniu wędki, a panowie nie mogą jednej chwili usiedzieć bez gadania. Pogodził ich dopiero dzwonek wzywający na obiad. Po obiedzie baron oddalił się do swego pokoju (o tej godzinie zawsze chorował na migrenę), reszta zaś towarzystwa miała zebrać się w parku, w altanie, gdzie zwykle jadano owoce. Wokulski przyszedł tam w pół godziny. Myślał, że będzie pierwszy, tymczasem zastał już wszystkie panie, którym Starski coś wykładał. Siedział rozparty na brzozowym fotelu i mówił z miną znudzoną, uderzając szpicrózgą w koniec buta: - Jeżeli w historii odegrały jakąś rolę małżeństwa, to bynajmniej nie te ze skłonności, ale te z rozsądku. Co wiedzielibyśmy dziś o Jadwidze albo o Marii Leszczyńskiej, gdyby panie te nie umiały zdecydować się na rozsądny wybór? Czym byłby Stefan Batory albo Napoleon I, gdyby nie pożenili się z kobietami mającymi wpływy? Małżeństwo jest zbyt doniosłym aktem, ażeby przystępując do niego można było radzić się tylko serca. To nie jest poetyczny związek dwu dusz, to jest ważny wypadek dla mnóstwa osób í interesów. Niech ja dziś ożenię się z pokojówką, choćby z guwernantką, a już jutro będę zgubiony w mojej sferze. Nikt mnie nie zapyta: jaka była temperatura moich uczuć? ale jakie mam dochody na utrzymanie domu i kogo wprowadzam do rodziny? - Co innego małżeństwa polityczne, a co innego małżeństwo dla pieniędzy z człowiekiem, którego się nie kocha - odpowiedziała prezesowa patrząc w ziemię i bębniąc palcami po stole. - To gwałt zadany najświętszym uczuciom. - Ach, kochana babciu - odparł Starski z westchnieniem - łatwo to mówić o swobodzie uczuć, kiedy się ma dwadzieścia tysięcy rubli rocznie. „Podły pieniądz! brzydki pieniądz!” - wołają wszyscy. Ale dlaczegóż to wszyscy, począwszy od parobka, skończywszy na swoją wolność pracą obowiązkową? Za co górnik i marynarz narażają życie? Naturalnie, za ów podły pieniądz, bo podły pieniądz daje swobodę choć przez parę godzin na dzień, choć przez parę miesięcy na rok, choć przez kilka lat w życiu. Wszyscy obłudnie gardzimy pieniędzmi, lecz każdy z nas wie, że jest to mierzwa, z której wyrasta wolność osobista, nauka, sztuka, nawet idealna miłość. Gdzież to wreszcie urodziła się miłość rycerzy i trubadurów? Z pewnością nie między szewcami i kowalami, a nawet nie między doktorami i adwokatami. Wypielęgnowały ją klasy majętne, które utworzyły kobietę z delikatną cerą i białą ręką, które wydały mężczyznę mającego dosyć czasu na ubóstwianie kobiety. Jest tu wreszcie między nami przedstawiciel ludzi czynu, pan Wokulski, który, jak mówi sama babcia, niejednokrotnie złożył dowody bohaterstwa. Co go ciągnęło do niebezpieczeństw?... Naturalnie pieniądz, który dziś w jego ręku jest potęgą... Zrobiło się cicho, wszystkie panie spojrzały na Wokulskiego. Ten odparł po chwili milczenia: - Tak, ma pan rację, zdobyłem mój majątek wśród ciężkich przygód, ale czy pan wie, dlaczegom go zdobywał?... - Za pozwoleniem - przerwał Starski - nie robię panu zarzutu, tylko owszem, uważam to za chlubny przykład dla wszystkich. Skądże pan jednak wie, czy człowiek, który żeni się lub wychodzi za mąż dla pieniędzy, nie ma również na widoku szlachetnych celów? Moi rodzice podobno pobrali ...

 

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

SZYBKA ŚCIĄGA








Lektury - spis. Jak pisać.

PRZYDATNE INFORMACJE

» bezpłatna powtórka przed maturą z WOS’u

» wiosenny semestr na Uniwersytecie

» internetowe warsztaty dla maturzystów

» salon edukacyjny Perspektywy 2011

» konkurs na najciekawszą trasę wycieczki

» weź udział w projekcie edukacyjnym

SZUKANE W PORTALU

» karta pracy tadeusz borowski odpowiedzi

» wiersz o roztargnionej królewnie

» czyje portrety znajdują się w gabinecie szymona gajowca

» spotkania z klasykami literatury wsip

» spotkania z klasykami literatury wsip

» życzenia urodzinowe w średniowiecznym stylu

więcej...

Ściągi, wypracowania, pisanie prac, prace na zamówienie, charakterystyki, prace przekrojowe, motywy literackie, opisy epok, ściągi i wypracowania z polskiego, historii, geogfafii, biologi, matura
www.e-buda.pl - ściągi i wypracowania

Copyright © 2011 e-buda.pl