PISANIE PRAC

Piszemy prace na zamówienie. Każda z prac przygotowywana jest indywidualnie na zamówienia dla klienta. Nasz kadra zmierzy się z każdym polonistycznym tematem. Więcej informacji:

INFO

ŚCIĄGI WYDRUKOWANE

Opracowaliśmy unikalne zestawy ściąg. Są to gotowe, wydrukowane komplety ściąg, które zostały przygotowane na bieżącą maturę. Więcej informacji o ściągach:

MATURA CD

Dzięki naszej płycie bez problemu przygotujesz się do matury. Na CD umieściliśmy gotowe wypracowania, opracowania, powtórki epok oraz wiele dodatków i bonusów, które pomogą Ci przygotować się do matury. Więcej informacji na temat wypracowań:

INFORMATOR

Strona główna » Matura cd » Ściągi z polskiego wypracowania z polskiego » Wypracowania z polskiego - spis  »  

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

 

Wypracowanie to zostało zamieszczone automatycznie poprzez przekonwertowanie plików DOC na TXT. Skutkiem czego niektóre wypracowania są zamieszczone w nieestetyczny sposób za co bardzo przepraszamy wiąże się to z brakiem tabel i formatowania tekstu w plikach txt jak to ma miejsce w oryginalnych plikach doc zamieszczonych na płycie. Zamieszczone wypracowanie jest jedynie elementem informacyjnym i potwierdzającym wielkość naszego zbioru.


Poniżej przedstawione jest jedynie początkowa część wypracowania
znajdującego się na matura cd.
Oczywiście nie przedstawiamy całości
w celu zabezpieczenia się przed kopiowaniem.



- Józia, rozpal na kominie i co jest garnków, zbierz, nalej wodą i przystaw do ognia, ja polecę do Żyda po przyprawy. - A śpieszcie, bo Jambroża ino patrzeć. - Nie bój się, równo z dniem nie przykusztyka, kościół musi pierwej obrządzić. - Hale, przedzwoni i wnet się zjawi, bo Rocho mają go zastąpić. - Zdążę jeszczech, a krzyknij no na chłopaków, by rychlej wyskrobali koryto i przywlekli je na ganek. Jagustynka przyjdzie, to niechby pomyła cebrzyki, beczki też trza wynieść z komory i zatoczyć do stawu, niech odmiękną; jeno nie zabacz kamieni nakłaść, by ich woda nie wzięła. Dzieci nie budź, niech se śpią robaki, przestroniej będzie... - nakazywała ostro Hanka i przyokrywszy się zapaską na głowę, wysunęła się śpiesznie na wczesny i galanto rozkisły poranek. Dzień co się był dopiero stał, chmurny, mokry i przykrym ziąbem przejęty; siwe mgły dymiły z przemiękłej ziemi opadając drobnym i zimnym dżdżem, oślizgłe drogi siwiły się opite wodą, a poczerniałe chałupy ledwie co były widne w szarudze, a przemiękłe drzewiny, skurczone, jawiły się kajś niekaj dygotliwym cieniem, kieby z tych skłaczonych, szklistych mgieł uczynione, i naglądały w staw ledwie siniejący, że jeno spod skołtunionych przysłon grążył się drżący, cichy bulgot kropel bijących nieustannie w wodę, a wszędy szła plucha, że świata Bożego ledwie dojrzał, i pusto było jeszcze. Dopiero kiej sygnaturka jęła pojękiwająco przedzwaniać, zaczerwieniły się gdzieniegdzie przyodziewy kobiet, przebierających się suchszymi miejscami do kościoła. Hanka przyśpieszała, rachując, że może się z Jambrożym spotka już na skręcie przed kościołem. ale nie wyszedł jeszcze, jeno jak co dnia o tej porze kręcił się przed stawem ślepy koń księdzowy ciągając na płozach beczkę, przystawał wciąż i utykał na wybojach, jeno węchem zmierzając ku wodzie, bo parob był właśnie przykucnął od pluchy w opłotkach i kurzył papierosa. I wraz też przed plebanię zajeżdżała bryczka w spaśne kasztanki, z której wysiadał tłusty i czerwony ksiądz z Łaznowa. - Spowiedzi słuchał będzie, a to i dobrodzieja ze Słupi jeno co patrzeć. Pomyślała obzierając się na próżno za Jambrożym, że wnet ruszyła pobok kościoła, drogą barzej jeszcze błotną, bo obsadzoną rzędami wielgachnych topoli, ale tak potopionych w szarudze, że jakby za szybą zapoconą majaczyły ruchającymi się cieniami; minęła karczmę i wzięła się na prawo roztaplaną, polną dróżką. Miarkowała, iż zdąży jeszcze odwiedzić ojca i z siostrą pogwarzy, z którą się już była całkiem pojednała od czasu przeprowadzki do Boryny. Siedzieli wszyscy w chałupie. - Bo to Józka pytlowała wczoraj, że ociec słabują - zaczęła wstępnie. - I... by nie pomagał, to się wyleguje pod kożuchem i stęka, i chorobą się wymawia - odparła chmurnie Weronka. - Ziąb tu u ciebie, że jaże po łystach liże. Wzdrygnęła się, bo jakoż chałupa przeciekała kiej przetak i maziste błocko pokrywało podłogę. - A bo to jest czym palić! Któż to przyniesie suszu? Mam to siły bieżyć do lasu tyli świat i dygować na plecach, kiej tyle inszej roboty, że nie wiada, za co pierwej ręce zaczepić ! Uradzę to sama wszystkiemu ! Westchnęły obie na swoje sieroctwo i opuszczenie. - Kiej Stacho był, to się zdało, że nic w chałupie nie stoi, a skoro go brakło, to widno dopiero, co chłop znaczy. Nie jedziesz do miasta? - Juści, że chciałabym najprędzej, ale Rocho się dowiedział, co dopiero we święta będą do nich puszczali, to w niedzielę się zbierę i powiezę chudziakowi niecoś święconego. - Poniesłabym i ja mojemu niejedno, ale cóż mogę? tę skibkę chleba? - Nie frasuj się, narządzę więcej, by la obu starczyło, i razem powieziemy. - Bóg ci zapłać za dobrość, w porę to choćby odrobkiem odpłacę. - Ze szczerego serca dawam. Nie za odrobek. Kumałam ci się niezgorzej z biedą i wiem, jak ta suka gryzie, pamiętam... - szepnęła żałośnie. - Człowiek całe życie przyjacielstwo z nią trzyma, że chyba do grobu przed nią uciecze. Miałam niecoś zapasnego grosza; myślałam: na zwiesnę kupię jakiego prosiaka, podkarmię i na kopania przyrosłoby kilka złotych. Stachowim dać musiała kilkanaście złotych, tu grosz, tam dwa, i kiej ta woda wyciekło wszystko, a nowego się nie złoży. Tyleśmy się dorobili, że z gromadą trzymał!... - Nie powiadaj bele czego, po dobrej woli poszedł z drugiemi swojego się dobijać, i wy tam jaką morgę lasu mieć będziecie... - Będzie!... nim słońce wzjedzie, oczy rosa wyje: któren pieniądz ma, temu duda gra, a ty, biedaku, handluj głodem i ciesz się, że jeść kiedyś będziesz!... - Braknie ci to czego? - spytała nieśmiało. - A cóż to mam? Tyle co żyd albo młynarz na borg dadzą! - zawołała rozwodząc ręce z rozpaczą. - Nie poredzę ci, żebym i z duszy chciała: nie na swoim jestem i sama oganiać się muszę kiej od psów i pilnować, by mnie nie wyciepnęli z chałupy... że już nieraz i rozum odchodzi z turbacji! Wspomniała się jej noc dzisiejsza. - Za to Jagusię o nic głowa nie zaboli: nie taka głupia, używa se do woli... - Jakże? Podniosła się niespokojnymi oczyma ogarniając siostrę. - Nic wielkiego, jeno to, że się nażyje dobrego po grdykę; stroi się, po kumach spaceruje i święto se robi co dnia. Wczoraj na ten przykład widzieli ją z wójtem w karczmie, w alkierzu siedzieli, a Żyd ledwie nadążył donosić półkwaterki... Nie taka głupia, bych starego żałowała... - dorzuciła przekąśliwie. - Wszystko swój koniec ma! - szepnęła ponuro Hanka naciągając zapaskę na głowę. - Ale co się naużywa, tego jej nikto nie odbierze, mądra jucha... - Łacno o rozum temu, któren się na nic nie ogląda! Hale, wieprzka dzisiaj szlachtujemy, zajrzyj na odwieczerzu, pomożesz... - przerwała te gorzkie wywody Hanka i wyszła. Zajrzała do ojca na drugą stronę, do dawnej swojej izby, stary ledwie był widny w barłogu, jeno postękiwał z cicha. - Ociec, co to wama jest? Przykucnęła przy nim. - Nic, córuchno, nic, tyle że me frybra trzęsie i w dołku okrutnie ściska... - A bo tu ziąb i wilgoć kiej na dworze. Wstańcie i przyjdźcie do nas, dzieci przypilnujecie, bo wieprzka bijemy. Jeść się wama nie chce? - Jeść!... juści ździebko... bo to zapomniały mi wczoraj dać... jakże... i sami jeno ziemniaki ze solą... a to Stacho w kryminale... Przyjdę, Hanuś, przyjdę... - pojękiwał radośnie gramoląc się z barłogu. Hanka zaś, pełna myśleń o Jagnie, które ją bodły kiej te noże ostre, poleciała śpiesznie do karczmy czynić zakupy. Juści, że już teraz Żyd nie żądał z góry pieniędzy, a jeno skwapliwie odważał i odmierzał, czego zechciała, jeszczech podsuwając pod oczy coraz to nowe la zachęty. - Niech Jankiel daje, co mówię!... nie dzieckom, wiem po co przyszłam i czego mi potrza ! - zgromiła go wyniośle, nie wdając się w rozmowę. Żyd się jeno uśmiechał, bo i tak nabrała za kilkanaście złotych, jako że gorzałki wzięła więcej, aby już i na święta starczyło, a przy tym chleba pytlowego, parę rządków bułek, śledzi coś z mendel, a nawet w końcu dobrała małą buteleczkę araku, że ledwie mogła udźwignąć tobół. - Jagna może używać, a ja to pies? haruję przeciek kiej wół! Myślała tak wracając do domu, ale żal się jej zrobiło wydatku zbędnego, iż gdyby nie wstyd, byłaby arak odniesła Żydowi. W chałupie już zastała niemały rwetes przygotowań. Jambroży nagrzewał się przed kominem wiodąc swoim zwyczajem przekpinki z Jagustynką, tęgo zajętą wyparzaniem statków, aż para zapełniła całą izbę. - Czekałem na was, bych przedzwonić pałą po łbie świńtuchowi! - Żeście to pośpieszyli tak rychło! - Rocho me zastępuje w zakrystii, Walek księży zakalikuje organiście, a Magda kościół podmiecie. Narychtowałem wszystko, by ino wama zawodu nie zrobić! Księża dopiero po śniadaniu wezmą się do spowiedzi. Ale też ziąb dzisiaj, jaże kości truchleją! - wykrzyknął żałośnie. - Zęby w ogniu suszą i na ziąb narzekają! - zdziwiła się Józka. - Głupia, na wnątrzu zimno, jaże mi ten drewniany kulas stergnął. - Zaraz naszykuję wama rozgrzywkę, Józia, namocz duchem śledzie. - Dajcie, jakie są, jeno sporo gorzałką zalać, to galanto sól wyciągnie. - A wy zawdy po swojemu, bych o północku w kieliszki zadzwonili, wstaniecie radzi na pijatykę - zauważyła złośliwie Jagustynka. - Prawda wasza, babciu, ale widzi mi się, że wama cosik ozór skiełczał i radzi byście go też w gorzałce pomoczyć, co? - śmiał się zacierając ręce. - Jeszczech byś me, stary zbuku, nie przepił. - Ludzi coś mało ciągnie do kościoła - przerwała im Hanka, wielce nierada tym przymówkom do gorzałki. - Bo wczas, jeszcze się zlecą, w dyrdy bieżyć będą wytrząchać grzechy. - I polenić się, co nowego posłyszeć i świeżych grzechów nabrać... - Od wczoraj już się dziewuchy szykowały - pisnęła skądciś Józia. - Juści, bo im przed swoim dobrodziejem wstyd - dogadywała stara. - Babciu, wam byłby już czas siąść na pokutę w kruchcie i te paciorki prząść, a nie ogadywać drugich! - Poczekam, byś siadł wpodle, kuternogo! - Mam czas, pierwej waju pięknie przedzwonię i łopatą oklepię... - Nie tykajcie me, bom zła! - warknęła cicho. - Kijaszkiem się zastawię i nie ugryziecie, a ząbków szkoda, ile że ostatnie... Jagustynka cisnęła się ze złością, ale nie odrzekła, bo i właśnie Hanka nalewała kieliszek przepijając do nich, a Józka podała śledzia, którego otrząskał o drewno nogi, ze skóry obłupił, na wąglikach przypiekł i ze smakiem zjadł. - Dosyć zabawy! do roboty, ludzie! - zawołał naraz zrzucając kożuch, zakasał rękawy, poostrzył jeszcze na osełce noża, wziął z kąta tęgą pałę do rozcierania ziemniaków la świń i ruszył żwawo na dwór. Wszyscy też poszli za nim w podwórze, on zaś z Pietrkiem wywodził z chlewu opierającego się silnie wieprzka. - Nieckę na krew, a prędko! - krzyknął. Przynieśli wnet, wieprzek czochał się o węgieł i pokwikiwał z cicha... Stali kołem w milczeniu patrząc w jego białe boki i tłusty, obwisły brzuch, a moknąc galanto, bo deszcz mżył coraz gęstszy i mgły zwalały się na sad. Łapa jeno naszczekiwał obiegając dokoła. Jakieś kobiety przystawały w opłotkach i kilkoro dzieci wieszało się na płotach, ciekawie naglądając. Jambroż się przeżegnał, pałę nieco wziął za się i jął zachodzić wieprzkowi z boku. Naraz przystanął, rękę odwiódł, przechylił się bokiem tak mocno, jaże mu guzik pod szyją puścił u koszuli, naprężył się i kiej nie huknie w wieprzkowy łeb między uszy, aż świńtuch z kwikiem padł na przednie nogi, a potem kiej mu nie poprawi już obu rękoma, że zwalił się na bok wierzgając kulasami, wtedy mu w mig przysiadł na brzuchu, nożem błysnął i aż po osadę wbił w serce. Podstawili niecki, krew chlusnęła kiej z sikawki, aż na ścianę chlewa, i jęła z bulgotem spływać parując niby wrzątek. - Pódzi, Łapa! widzisz go, juchy mu się chce, post przeciek! - ozwał się wreszcie odganiając psa i dysząc ciężko. Zmęczył się był nieco. - W ganku oparzycie? - Do izby wniesę koryto, przecież trza go uwiesić do rozbierania. . - W izbie ciasno, myślałam. - Macie drugą stronę, ojcową, tam dużo miejsca, staremu to nie przeszkodzi... ino prędzej, bo nim ostygnie, łacniej mu szerść puści! - rozkazywał obdzierając mu tymczasem ze grzbietu szczecinę co dłuższą. A w parę pacierzy wieprzek już oparzony, obrany ze szczeciny, wymyty, wisiał w Borynowej izbie, rozpięty na orczyku przywiązanym do belki. Jagny nie było, poszła zaraz z rana do kościoła, ani się spodziewając, co ma nastąpić; jeno stary jak zwykle na łóżku leżał, wpatrzony gdziesik nieprzytomnymi oczyma. Zrazu sprawiali się cicho, często obzierając się na chorego, ale że się nie poruchiwał nawet, zabaczyli wnet o nim, mocno zajęci wieprzkiem, któren nie zawiódł przewidywań, bo słoninę na grzbiecie miał grubą dobrze na sześć palców i sielne sadło. - Zaśpiewalim mu, przewieźlim, czas go już gorzałką skropić! - wołał Jambroży myjąc ręce nad korytem. - Chodźcie na śniadanie, znajdzie się czym przepić. Juści, że nim się zabrał do ziemniaków z barszczem, wypił z niezgorszą przylewką, ale przy jadle siedział krótko, wnet się zabierając do roboty i wszystkich poganiając, zwłaszcza Jagustynkę, z którą pospólnie robił, że to zarówno się znała na soleniu i przyprawie mięsa. Hanka też pomagała, co ino mogła, Józka zaś rada czepiała się bele czego, by ino przy wieprzku ostawać i w chałupie. - Pomagaj gnój nakładać, niech prędko wywożą, bo widzi mi się, że dzisiaj nie skończą próżniaki! - krzyczała na nią. Z żalem juści niemałym leciała w podwórze, całą złość wywierając na chłopaków, że cięgiem słychać było jej jazgoty - bo i jakże!... wyganiała ją, kiej w chałupie czyniło się coraz gwarniej, bo co trocha wpadała jaka kuma zamawiając się bele czym, po sąsiedzku, a ujrzawszy wiszącego wieprzka rozwodziła ręce i dalejże w głos wydziwiać, że taki wielgachny, taki spaśny, jakiego nie miał i młynarz albo organista. Hanka była tym wielce rozradowana, puszyła się sielnie, że szlachtuje świniaka, i choć było jej nieco żal gorzałki, trudno, skoro musiała, jak to było we zwyczaju u gospodarzy przy takim święcie, częstowała, chleb z solą podając na przegryzkę i rada słuchając tych słówek przypochlebnych, i ugwarzając się niemało, bo to ledwie jedna za próg, już drugie w sieniach trepy z błota obijały, wstępując niby po drodze do kościoła i na te krótkie Zdrowaś - że kiej na odpust waliły, a dzieci się też sporo plątało po kątach i do okien zaglądając, aż je nieraz Józka musiała rozganiać. Bo to i we wsi czynił się ruch nadspodziewanie, coraz więcej ludzi człapało po drogach, to wozy z drugich wsi raz po raz turkotały, że nad stawem kieby w procesji wciąż się czerwieniły babskie przyodziewy, naród bowiem ciągnął do spowiedzi, nie bacząc na złe drogi ni na dzień płaksiwy, przykry a tak zmienny, iż co kilka pacierzów padał deszcz, to ciepły wiater przewalał się po sadach albo zaś nawet sypały śnieżne krupy grube kiej pęczak, a przyszedł i taki czas, że słońce przedarło się z chmur i kieby złotem posuło świat - jak to zresztą zwyczajnie bywa na pierwszą zwiesnę, kiej czas podobien się czyni w matyjaśności do dziewki poniektórej, której to posobnie i śmiech, i płacz, i wesele, i żałoście biją do głowy, a sama nie miarkuje, co się z nią wyprawia. Juści, że ta u Hanki nikto na pogodę nie baczył i robota a pogwary szły, jaże się rozlegało. Jambroży się zwijał, poganiał drugich, przekpinki wedle zwyczaju wiódł, ale że musiał co parę pacierzy do kościoła zaglądać, czy tam wszystko sprawnie idzie, to na ziąb narzekał i o rozgrzewkę wołał: - Pousadzałem dobrodziejów, narodem ich obwaliłem, że do połednia się nie ruszą. - Hale, łaznowski proboszez długo nie strzyma, powiadali, że mu gospodyni cięgiem porcenelę podawać musi! - Babciu, pilnujcie nosa, poniechajcie księży! Nie lubił tego. - A o tym ze Słupi też powiadają, że zawdy przy spowiedzi flaszuchnę z pachnącym w garści trzyma i nos se przytyka, bo mu ano naród śmierdzi, że po każdym wyspowiadanym złe powietrze chustką rozgania i wykadza... - Zawrzyjcie gębę: wara wam od księży! - wybuchnął zeźlony. - Rocho są w kościele? - podjęła śpiesznie Hanka, również wielce nierada pyskowaniom Jagustynki. - Siedzą od samego rana, do mszy służył i co potrza, obrządza. - A kajże to Michał? - Poszedł z organiściakiem do Rzepek, po spisie. - Gęsią orze, piaskiem sieje i niezgorzej im się dzieje! - westchnął Jambroży. - Jeszcze by, już najmniej jak za każdą duszę zapisaną jajko dostają... - A za kartki do spowiedzi osobno przeciek bierze po trzy grosze z duszy. Co dnia widzę; jakie torby dygują z różnościami. Samych jajów sprzedała organiścina w zeszłym tygodniu coś dwadzieścia i dwie kopy - rzekła Jagustynka. - Kiej nastał, to pono piechty przyszedł z jednym węzełkiem, a teraz by go i we cztery dworskie wozy nie wywiózł. - Organista z górą dwadzieścia roków w Lipcach siedzi; parafia duża, pracuje, zabiega, grosza szczędzi, to się i dorobił - tłumaczył Jambroży. - Dorobił się! Drze z narodu, jak ino może, a nim co komu zrobi dobrze, w garście cudze patrzy, po trzydzieści złotych od pochowku bierze za to, co ta pobeczy po łacińsku i na organach poprzebiera. - Zawdy uczony jest we swoim i nieraz dobrze musi się nagłowić! - Juści, że nauczny, kaj cieni beknąć, a kaj grubiej i jak wycyganiać. - Jenszy by przepił, a ten syna na księdza kieruje. - To i honor będzie miał niemały, i profit! - dogadywała stara zajadle. Przerwali w najlepszym miejscu, gdyż Jaguś wpadła stając naraz w progu kiej wryta. - Dziwujesz się wieprzkowi? - zaśmiała się Jagustynka. . - Nie mogliście to po swojej stronie szlachtować! Izbę mi całkiem zapaskudzą - wykrztusiła, w pąsach cała stając. - Masz czas, to se wymyjesz! - odrzekła zimno, z naciskiem Hanka. Jaguś cisnęła się naprzód kieby do kłótni, ale dała spokój, zakręciła się jeno po izbie, wzięła różańce z Pasyjki, a przyokrywszy rozbabrane łóżko jakąś chuściną wyszła bez słowa, choć wargi trzęsły się jej ze złości utajonej. - Pomoglibyście, tyle roboty! - powiedziała jej w sieniach Józka. Wywarła na nią gębę w takiej złości, że nawet słów nie można było rozeznać, i poleciała jak wściekła. Witek za nią wyjrzał i mówił, jako prościutko do kowala się poniesła. -A niech se idzie, poskarży się ździebko, to jej ulży! - Wojować wama znowuj przyjdzie! - zauważyła ciszej Jagustynka. - Moiście, dyć jeno wojną żyję! - odparła spokojnie, choć trwożna była, boć rozumiała, że musi tu lada chwila przylecieć kowal i bez srogiej kłótni się nie ubędzie. - Ino ich patrzeć! - szepnęła ze współczuciem Jagustynka. - Nie bójcie się, wytrzymam, nie ustraszą me - ozwała się z uśmiechem. Jagustynka aż głową pokiwała z podziwu nad nią spoglądając porozumiewawczo na Jambroża, któren właśnie składał robotę. - Zajrzę do kościoła, południe przedzwonię i zaraz na obiad wrócę! - rzekł. Jakoż wrócił rychło opowiadając, że już księża przy stole siedzą, że młynarz przysłał ryb cały więcierz i że po obiedzie będą jeszcze spowiadali, gdyż siła narodu czeka. Po prędkim i krótkim obiedzie, jeno tęgo zakropionym, bo Jambroż wyrzekał żałośliwie, jako gorzałka za słaba do tak przesłoniałych śledzi, wzięli się znowu do roboty. Właśnie był Jambroży ćwiertował wieprza i obrzynał mięsiwo na kiełbasy, a Jagustynka, rozłożywszy połcie na stole; uczynionym ze drzwi, narzynała słoninę, troskliwie ją przesalając, gdy wleciał kowal. Widno mu było z twarzy, że ledwie się hamował. - Nie wiedziałem, żeście aż tylego wieprzka sobie kupili! - zaczął z przekąsem. - A kupiłam i szlachtuję, widzicie! Strach ją ździebko przejął. - Sielny wieprzak, daliście ze trzydzieści rubli... Oglądał go pilnie. - A słoninę to ma grubą, że szukać! - zaśmiała się stara podsuwając mu pod oczy połeć. - I... niecałe trzydzieści dałam, niecałe! - odpowiedziała z prześmiechem Hanka. - Borynowy wieprzek! - wybuchnął naraz nie mogąc już powstrzymać złości. - Jaki to zmyślny, nawet po ogonie rozpozna czyj!- szydziła stara. - Niby jakim prawem żeście zarżnęli! - zakrzyczał wzburzony. - Nie wykrzykujcie, bo tu nie karczma, a takim prawem, że Antek przez Rocha przykazał go zarznąć. - Cóż tu Antek ma do rządzenia? jego to? - A juści, że jego! Skrzepła już w sobie, nabrała mocy do walki. - Do wszystkich należy!... drogo wy za niego zapłacicie! - Nie przed tobą będziem zdawać sprawę! - Ino przed kim? Do sądu pójdzie skarga. - Cichocie, przywrzyjcie pysk, bo chory tu ano leży, a jego to wszyćko... - Ale wy będziecie jedli. - Pewnie, że wama nie dam i powąchać. - Pół świni dacie i piekła wam robić nie będę - szepnął łagodniej. - I jednego kulasa przez mus nie dostaniecie. - To po dobroci dacie tę oto ćwierć i połeć słoniny. - Antek każe wam dać, to dam, ale bez jego przykazu ni kosteczki. - Wściekła się baba!... Antków to wieprzak czy co?- złość go znów ponosiła. - Ojcowy, to jakby było Antkowy, bo skoro ociec chorzy, to on tu rządzi za niego i jego głową wszyćko stoi. A potem będzie, jak Pan Jezus da... - W kreminale niech se rządzi, jak mu pozwolą... Smakuje mu gospodarka, powloką go w kajdanach na Sybir i tam se będzie gospodarzył! - wykrzyknął spieniony. - Wara ci od niego!... może i powleką... jeno że i tak nie ogryziesz tych zagonów, byś latego i gorszym jeszcze judaszem stał się la narodu! - mówiła groźnie, roztrzęsiona nagłym strachem o męża. Kowalowi aż kulasy zadygotały i ręce jęły drżeć i trzepać się po odzieniu, taką chęć poczuł za gardziel ją chycić, powlec po izbie i skopać, ale się jeszcze zdzierżył, ludzie byli - jeno ciskał w nią rozsrożonymi ślepiami, słowa nie mogąc wykrztusić. Ale ona się nie ulękła, bierąc nóż do krajania mięsa i bystro a urągliwie patrząc w niego, aż przysiadł na skrzyni, papierosa skręcał i czerwonymi ślepiami izbę oblatywał rozważając cosik w sobie i kalkulując, bo wstał rychło i rzekł dobrotliwie: - Chodźcie no na drugą stronę, rzeknę coś waju na zgodę. Otarłszy ręce poszła, pozostawiając wywarte na oścież drzwi. - Nie chcę się z wami prawować tu i kłócić - zaczął zapalając papierosa. - Bo nic ze mną nie zwojujecie! Uspokoiła się znowu. - Mówił co jeszcze ociec wczoraj? Łagodny już był, uśmiechał się do niej. - Ni... leżał cicho, jako i dzisiaj leży... Podejrzliwa czujność w niej wstała. - Wieprzak fraszki małe ptaszki, zarzynajcie go sobie i zjedzcie, wasza wola... nie moja strata. Człowiek nieraz plecie, czego potem żałuje. Nie pamiętajcie, com rzekł! O ważniejszą sprawę idzie... Wiecie, powiadają we wsi, jako ociec mają mieć sporo gotowego grosza gdziesik w chałupie schowanego... - Przerwał wwiercając się oczyma w jej twarz. - Opłaciłoby się poszukać, broń Boże śmierci, to jeszcze się kaj zapodzieją albo kto obcy złapie. - A powie to, kaj schował! Głęboką nieprzenikliwość miała w oczach. - Wam by wyśpiewał, byście go ino mądrze za język pociągnęli. - Niech ino mu rozum przyjdzie, popróbuję wypytać... - Byście mądrą byli i język za zębami trzymali, to o tym, gdyby się pieniądze znalazły, możem ino na spółkę wiedzieć. Znalazłby się większy grosz, to by było łacniej i Antka wykupić z kreminału... a po co drugie wiedzieć mają?... Jagna ma dosyć zapisu... i można by też na proces mieć, by jej te morgi wyprawować... A Grzeli mało to posyłali do wojska! - szeptał nachylając się do niej. - Prawdę mówicie... juści... - jąkała strzegąc się, by z czym się nie wyrwać. - Rachuję, że musiał kaj w chałupie schować... jak uważacie? - Wiem to, kiej mi o tym ni słówkiem nie zatrącił?.. - O zbożu wam cosik wczoraj prawił... nie baczycie to? - podsuwał. - Juści, że o siewach wspominał. I o beczkach cosik powiadał - przypominał nie spuszczając z niej oczu. - Jakże! boć w beczkach stoi zboże do siewu! - zawołała, niby nie rozumiejąc. Zaklął z cicha, ale się teraz utwierdzał coraz bardziej że ona coś wie; wyczytał to z jej twarzy zamkniętej i z oczu zbyt przyczajonych i trwożnych. - A com waju zawierzył, nie rozpowiadajcie... - Pleciuch to jestem, któremu pilno z nowinkami po kumach?... - Dyć przestrzegam ino... Ale pilnujcie dobrze, bo skoro już raz staremu zaświtało we łbie, to może mu się leda pacierz całkiem rozwidnić... - No... niechby przyszło do tego co rychlej!... Obrzucił ją lepkimi ślepiami raz i drugi, poskubał wąsów i wyszedł, odprowadzany jej oczyma, pełnymi przytajonej szydliwości. - Judasz, ścierwo, zbój! Buchnęła nienawiścią, postępując za nim parę kroków; boć to nie po raz pierwszy ciska jej w oczy groźby i strachania, że Antka na Sybir poślą i do taczek przykują. Juści, że nie całkiem wierzyła rozumiejąc, iż głównie przez złość pyskuje, aby ją prze...

 

>>>Kup "matura cd" !!!<<<

SZYBKA ŚCIĄGA








Lektury - spis. Jak pisać.

PRZYDATNE INFORMACJE

» bezpłatna powtórka przed maturą z WOS’u

» wiosenny semestr na Uniwersytecie

» internetowe warsztaty dla maturzystów

» salon edukacyjny Perspektywy 2011

» konkurs na najciekawszą trasę wycieczki

» weź udział w projekcie edukacyjnym

SZUKANE W PORTALU

» karta pracy tadeusz borowski odpowiedzi

» wiersz o roztargnionej królewnie

» czyje portrety znajdują się w gabinecie szymona gajowca

» spotkania z klasykami literatury wsip

» spotkania z klasykami literatury wsip

» życzenia urodzinowe w średniowiecznym stylu

więcej...

Ściągi, wypracowania, pisanie prac, prace na zamówienie, charakterystyki, prace przekrojowe, motywy literackie, opisy epok, ściągi i wypracowania z polskiego, historii, geogfafii, biologi, matura
www.e-buda.pl - ściągi i wypracowania

Copyright © 2011 e-buda.pl